„Przeznaczenie to nie jest jednak siła nadprzyrodzona, ale siła konsekwentnego systemu zdarzeń. Ta siła nabiera rozmachu, kiedy nie mamy jeszcze rozsądku, aby ją ocenić, ani możliwości, aby się jej przeciwstawić.”
-
Stanisław Dygat
Mknęła przed siebie, starając się uspokoić. W duchu
wiedziała, że złość nie przyniesie żadnych efektów, ale nie mogła się opanować.
Obecność innej kobiety w domu sprawiała, że nie mogła tam przebywać. Nawet nie
chciała, bo miała świadomość, że jeszcze bardziej pokłóci się z ojcem. Wciąż miała
przed oczyma obraz szczęśliwego ojca z Dianą. Jak taka osoba jak ona mogłaby
zastąpić jej mamę? Nie powinna nawet do nich przychodzić. Camille zdawała sobie
sprawę, że kiedyś ten moment nadejdzie i w życiu jej ojca pojawi się nowa
partnerka, ale nie spodziewała się, że tak negatywnie na nią zareaguje. W
pewnym momencie swojej wędrówki poczuła się winna. W końcu musiała odpuścić
tacie, ale jeszcze nie była pewna, czy jest na to gotowa. Lata mijały, ale
dziewczyna nadal miała niezapełnioną pustkę w sercu, której jeszcze nikt nie
zapełnił. Czasami myślała, że ta dziura pozostanie już tam na zawsze.
Kto mógł ją zrozumieć, kiedy ona sama nie rozumiała
swoich uczuć i nie mogła nad nimi zapanować? Świadomość, że dookoła niej dzieje
się tyle rzeczy, sprawiała tylko, że czuła się bardziej bezradna i podatna na
wpływ innych osób. Nikt nie wiedział wtedy, ile mogła poświęcić, żeby
ktokolwiek ją zrozumiał. Pokochał, tak jak kiedyś jej matka. Ludzie często nie
zdają sobie sprawy jak bardzo przeszłość oddziałuje na ich teraźniejszość.
Doktor
Lecter… Był jedyną osobą, którą Camille uważała za zdolną do pomocy. Już po
pierwszej sesji poczuła, że może na niego liczyć. Było to uczucie dość
prozaiczne, w końcu był on jej lekarzem. Mimo to, dziewczyna zobaczyła w nim
coś więcej. Miała przeczucie, że nie tylko jest świetny w swojej profesji, ale
również jest niesamowicie empatycznym człowiekiem. Nieraz czytała jego książki
jak i artykuły, które czasem pisał dla naukowych pism. Była nim zaintrygowana.
Mimo, że nie chciała tego dać po sobie poznać, podświadomie dążyła do bliższego
poznania psychiatry.
Może
przez chwilę myślała o pójściu wprost pod jego drzwi – bo właściwie dlaczego
nie miałaby tego zrobić? Przecież poznała jego adres, kiedy czekała na drugą
wizytę. Pod gabinet przyjechała dostawa mebli, które jak się okazało były
zamówione do jego domu. Camille obojętnie minęła doktora, kiedy ten podawał
kierowcy miejsce, gdzie wyposażenie miało zostać przewiezione. W gruncie rzeczy
nie była pewna, czy to na pewno adres domowy, ale gdzie indziej można by postawić
wielkie dębowe łóżko? Nie miała nic do stracenia, mogła w każdej chwili zmienić
kierunek marszu i skierować się wprost na George
Town. Z Foggy Bottom dojście do
mieszkania Lectera nie powinno zająć więcej niż piętnaście minut.
Wiedziała, że przesadza. Odwiedziny u własnego psychiatry
nie były dobrym pomysłem, nawet jeśli bardzo ich potrzebowała. Poza tym była
już dalej niż bliżej od parku, do którego kierowała się od samego początku.
Może trochę z lenistwa, ale przede wszystkim rozsądku, zdecydowała, że
porozmawia z nim przy najbliższej okazji na neutralnym gruncie – w jego
gabinecie.
Po szybkim, trzydziestominutowym marszu poczuła zmęczenie.
Nie należała do osób wytrzymałych
fizycznie, więc zatrzymała się i usiadła na metalowej ławce. Znajdowała
się na obrzeżach pobliskiego parku, do którego często wybierała się z Jessicą.
Spoglądała na przepiękny krajobraz – mimo, że znajdowała się w mieście jej
oczom ukazał się piękny zachód słońca nad kanałem
Chesapeak i Ohio. Po chwili wpatrywania się w niego, stwierdziła, że wcale
nie jest on jakiś niesamowity. Po prostu tęskniła za takimi prostymi rzeczami.
Spokój, który odczuła, patrząc wprost na ciemnopomarańczowe światło, był tym
czego jej brakowało.
— Hej, Camille!
— Ktoś krzyknął w oddali. Dziewczyna niechętnie odwróciła wzrok i jej oczom
ukazał się biegnący Jamie. — Co ty tu robisz? Nie powinnaś być teraz na
zajęciach?
— Nie muszę na nich być, muszę wiedzieć co się na nich
dzieje — odparła beznamiętnie. — A ty co, nagle z imprez i piwska przerzuciłeś
się na zdrowy styl życia?
— Bardzo śmieszne, mądralo.
— To nie ja siedziałam po imprezie, umierając przy kroplówce
w gabinecie własnego ojca… — Zaśmiała się na samo wspomnienie tego wydarzenia.
— To jeszcze było zanim spiknąłeś się z Jess.
— Byłaś tylko na tej jednej imprezie i na tej akurat
przesadziłem! — Bronił się. — Pamiętam jak wczoraj… Przyszłyście we dwie, piękne,
młode studentki. To były jeszcze czasy, kiedy nie nienawidziłaś mnie tak
bardzo.
— Zabrałeś mi Jessicę — powiedziała tym razem smutnym
głosem. — Cholera, nawet nie wiesz jak mi jej teraz brakuje.
W swoim przeciętnym życiu Camille miała szalone momenty.
Głównie za namową najlepszej przyjaciółki wybierała się czasami na różnego
rodzaju imprezy. Na jednej z nich poznały Jamiego i całą spółkę z trzeciego
roku studiów. To był jeden z tych razy, kiedy bawiły się tak wspaniale, że nie
chciały wychodzić. Od razu poczuły klimat, który niosły ze sobą studia. Wtedy
to, podczas imprezy po raz pierwszy zaczęła zazdrościć Jessice. Ona sama nie
cieszyła się takim dużym powodzeniem wśród mężczyzn. A nawet jeśli ktoś
próbował swoich sił, ona od razu go odrzucała. Jamie był inny. Od razu wpadł im
dwóm w oko. Wysoki brunet z zielonymi oczami i sportową sylwetką. Cami przez
pewien czas żywiła żal do przyjaciółki, która złamała obietnicę, zakochała się
w chłopaku po uszy i nic jej nie mówiąc, zaczęła się z nim spotykać.
— Cam, kiedyś zrozumiesz, że to nie moja wina —
powiedział równie smutnym głosem co ona. — Miłość nie wybiera, rozumiesz?
— Wybrała was. — Bąknęła pod nosem. — Tęsknisz za nią w
ogóle? Czy już ci przeszło?
— Głupie pytanie, wiesz? — Usiadł obok niej na ławce. —
To, że ubiorę dresy i pójdę pobiegać nie znaczy, że za nią nie tęsknie. Nie
muszę wyglądać jak chodząca kostucha, żeby się martwić. Ty w ogóle coś jesz? —
Dodał: — Śpisz?
— Nie martw się o moją dietę. — Uśmiechnęła się blado. —
Ani o mój stan zdrowia.
Nie odpowiedział. Camille w ostatnim czasie schudła kilka
kilogramów, przez co brązowy płaszcz wisiał na niej jak na wieszaku. Próba
dodania sobie ciała poprzez noszenie grubych wełnianych swetrów nie przyniosła żadnych
efektów. Wszystkie spodnie, które zakładała od razu zdradzały jak chude były
jej nogi. Mimo wszystko ona nie odbierała tego w negatywny sposób. Starała się
tłumaczyć innym, że to jej naturalna przemiana materii, ale nikt jej nie
wierzył. W gruncie rzeczy nie kłamała, bo od dziecka była drobna i niska. Teraz
może nie była najwyższa, ale czarne buty na stabilnym obcasie dodawały jej
kilka centymetrów.
— Wiesz co… — Zmieniła nagle temat. — Niedaleko stąd jest
miejsce, gdzie często chodziłam z Jessicą. Co powiesz na mały spacer?
— Pewnie — odpowiedział bez namysłu.
Jednocześnie wstali z ławki i skierowali się w stronę lasu.
Dziewczyna sama nie wiedziała dlaczego zaproponowała tę wycieczkę w krainę
wspomnień. Może chciała przypomnieć sobie
wszystkie te beztroskie chwile? Przywrócić w sobie nadzieję, że jeszcze
kiedykolwiek będzie miała okazję iść tam razem z przyjaciółką? Zignorowała
wszelkie pytania, które podświadomie zadawał jej mózg. Może nie powinnam tam iść, szczególnie z nim? Przeszli z dwieście
metrów, po drodze mijając bawiące się w berka dzieci. Zatrzymali się przed
ścieżką prowadzącą między wysokie drzewa. Wzięła głęboki wdech, zerknęła na
chłopaka obok i ruszyła. Czuła jak wspomnienia napływają niekontrolowanie do
jej umysłu wraz z tym jak coraz bardziej oddalali się od parku.
*
Hannibal Lecter przechadzał się właśnie ścieżką niedaleko
lasku, kiedy zauważył Camille. Kiedy tylko mógł udawał się na długie, samotne
spacery. Park, do którego często chodził, był w tej samej okolicy, w której
mieszkał. Tego dnia było pochmurnie i chłodno, więc doktor nie mógł odmówić
sobie przechadzki. Co prawda słońce mu nie przeszkadzało, wręcz w niektórych
sytuacjach dodawało uroku widokom, które uwielbiał podziwiać. Zdziwił się, gdy
zobaczył swoją pacjentkę z synem znajomego Johna Wood’a – Jaimego. Odkąd zaczął
leczyć dziewczynę, dowiedział się o niej sporo rzeczy. Większość była
dziecinnie prosta do odkrycia – dużą wiedzę pozyskał, patrząc na detale. Od
momentu, kiedy ją zobaczył wiedział, że jest typem skromnej osóbki z dużym
potencjałem. Ubrania, które nosiła zdradziły jej nieśmiałość, sposób w jaki
poruszała się po jego gabinecie – ukrytą pewność siebie. Podczas rozmowy
zauważył też krótko przycięte paznokcie – oznakę, że dużo pracowała w ogrodzie
lub też obgryzała je z nerwów. Nie wnikał w to głębiej, bo nie było to dla
niego istotne. Sposób, w którym się do niego zwracała dawał mu do zrozumienia,
że podlega ona wielu wpływom ze strony ojca. W gruncie rzeczy wiedział, że zmiana
jej nastawienia do wielu spraw nie będzie zbyt trudna. Widział w jej oczach
potrzebę zrozumienia. Był świadomy, że za trochę ciepła i empatii będzie zdolna
zrobić wszystko. W poznawaniu wszystkich słabych stron dziewczyny pomógł mu
również Thomas. Hannibal rozpoczynając terapię był świadomy, że mężczyzna nie
potrafi dać córce tej miłości, której tak desperacko potrzebuje. Nie dziwił mu
się. Śmierć ukochanej osoby potrafi odmienić drugiego człowieka.
W momencie, kiedy patrzył na spacerującą po lesie niską
szatynkę, czuł jak natłok myśli pcha się mu do umysłu. Przypomniał sobie czas,
kiedy to on był w jej wieku. Pamiętał jak wiele przeszedł, jak wiele poświęcił,
żeby być w tym miejscu, gdzie jest teraz. Nie czuł wobec niej współczucia. To
uczucie było mu obce od momentu, kiedy on sam stracił ukochaną siostrzyczkę,
Miszę. Na samo wspomnienie jej imienia mężczyzna spochmurniał. Przez wiele lat
starał się odtrącać wszystkie złe chwilę, które miały miejsce za czasów jego
dzieciństwa, ale za każdym razem, kiedy pomyślał o swojej małej, niewinnej…
Nie. On nie mógł sobie pozwolić na słabość. Wiedział jak bardzo jest ona
destrukcyjna. Lepiej nie czuć nic, niż czuć wszystko naraz. Teraz, kiedy miał
już te czterdzieści jeden lat, niejedno doświadczył, wiele przeszedł… I
prawdziwość tych słów za każdym razem została potwierdzona.
Po
jakimś czasie Camille zatrzymała się na środku małej polany, otoczonej przez
gęste krzaki bzu. Na środku stało niezbyt duże drzewo z drewnianym domkiem na
samej górze. Hannibal zatrzymał się w bezpiecznej odległości, gdzie nie mógł
być dostrzeżony i wsłuchiwał się w wypowiadane przez nich słowa.
—
To tutaj. — Usłyszał głos dziewczyny. Patrzył jak gestem dłoni, pokazuje
chłopakowi konstrukcje na drzewie. — Uwierzyłbyś, że same go zbudowałyśmy?
—
Nie — odpowiedział. — Takie dwa małe wypierdki nie dałyby rady tego zbudować.
Dwie małe dziewczynki? Myślisz, że ci uwierzę?
—
Apf — powiedziała z oburzeniem. — Masz szczęście, że Jess tu nie ma, bo nieźle
by ci przywaliła! Pamiętam jak przybijałyśmy gwoździe do desek, które były
podłogą!
Chwilę
jeszcze rozmawiali o budowie owego budyneczku, a potem wspominali czasy słodkiego
dzieciństwa. Hannibal znowu pomyślał o siostrze, ale równie szybko odgonił te
myśl. W rozmowie dwóch znajomych nie
było niczego interesującego. Prowadzili zwyczajną konwersację, więc sens
wysłuchiwania ich paplaniny był znikomy. Lecter uśmiechnął się pod nosem, a
potem po raz ostatni spojrzał na stojącą niedaleko dziewczynę. Camille nie
powiedziała Jamiemu nic o swoich wizytach u niego w gabinecie, co oznaczało to,
że koszmary i wszelkie inne problemy nadal dzieli go tylko i wyłącznie z nim.
Nie, żeby bardzo mu zależało, ale to on teraz trzymał wszystkie karty. Lubił
kontrolę. Sprawiała ona, że doktor czuł się bardziej komfortowo i pewnie. Mimo
wszystko był przede wszystkim człowiekiem. W tamtej chwili nie było istotne, że
niektórzy nazywali go potworem.
*
— Musisz mi obiecać, że jak tylko dowiesz się czegoś o
Jess to dasz mi znać — powiedział Jaime, kiedy zbliżali się do domu Camille.
Był już wieczór, a jako, że tej porze roku wcześnie robiło się ciemno, chłopak
postanowił ją odprowadzić. — Szczerze wierzę, że ona do nas wróci.
Dziewczyna kiwnęła porozumiewawczo głową i uśmiechnęła
się. Czuła jak zimny powiew wiatru muska jej blade policzki. Całe popołudnie
spędzili razem, spacerując po parku i lesie. Wspominali wszystkie dobre chwile
związane z Jessicą, ale również te, które dotyczyły wyłącznie ich dwojga. W
pewnym momencie Cami zrobiło się głupio, że tak wcześnie oceniła chłopaka
przyjaciółki. W swoim osądzie kierowała przede wszystkim żalem i złością. Teraz
była pewna, że to nie w nim tkwił problem, ale w niej. Żałowała, że dała się
zaślepić swoim egoizmem.
— Jaime, ja chciałam cię jeszcze tylko przeprosić. — Po
wypowiedzeniu tych słów poczuła nieokreśloną ulgę. — Nie powinnam osądzać cię z
góry. Za krótko się znaliśmy, żebym miała do tego prawo. Dzisiejszego dnia
zdałam sobie sprawę jak mało cię znam. Może Jess miała co do ciebie rację od
samego początku.
— Cam…
— Dobry z ciebie gość, J.
— Nie musiałaś mnie przepraszać. — Zatrzymał się, aby ją
przytulić. Po chwili odsunęli się od siebie. — Staram się z całych sił nim być,
C.
Camille mrugnęła do niego przyjaźnie i spacerkiem ruszyli
dalej przed siebie.
— Muszę lecieć — powiedziała, kiedy byli już na jej
ganku. W oknach paliły się światła, czyli Thomas nadal był z Dianą w domu. Zawiedziona
spojrzała na stojącego naprzeciwko chłopaka. — Rodzinne dramaty wzywają.
— Nie wnikam, C. — rzucił krótko. — Hej, nie dzwoni ci
przypadkiem telefon?
— Rzeczywiście, przez ten cały czas był wyciszony… — powiedziała,
spoglądając na wyświetlacz. — Cholera, to mama Jess.
— Na co czekasz? — Pogonił ją głosem. — Odbierz!
*
Po tym telefonie wszystko potoczyło się bardzo szybko. W
mgnieniu oka Camille wbiegła do domu i tłumacząc się ojcu, szukała kluczyków od
swojego auta. Nie zważając na słowa sprzeciwu zatroskanego mężczyzny, wybiegła
z domu i wraz z towarzyszącym jej kolegą wsiadła do samochodu. Tego wieczoru
ruch na ulicach był nieduży, więc nie szczędziła na prędkości. Po mniej więcej
piętnastu minutach byli już na niewielkim parkingu przed szpitalem, którego
adres podała im Joanna Cartner.
— Jak ona się czuje? — zapytała bez ogródek Camille,
kiedy zobaczyła wychodząca z budynku kobietę. Jamie patrzył raz na nią, raz na
idącą obok dziewczynę.
— Camille, Jaime… — powiedziała zmęczonym, zachrypniętym
głosem. — Nie jest dobrze. Lekarze mówią, że jej stan jest stabilny, ale na
razie się nie obudziła. Z resztą… Kto wie, czy ona chciałaby się obudzić? — zapytała
retorycznie.
— Możemy ją zobaczyć? — zapytał z nadzieją chłopak. —
Muszę ją zobaczyć…
— Nikt nie może do niej wchodzić, tylko ja i mój mąż —
odpowiedziała sucho. — Rozumiem waszą sytuację, ale nie chcemy, żeby ktokolwiek
z zewnątrz z nią przebywał. Przynajmniej nie teraz, kiedy nadal jest
nieprzytomna.
— Powie nam pani coś więcej na temat jej stanu? — Chłopak
nie odpuszczał, próbując dowiedzieć się jak najwięcej. — Cokolwiek? Jesteśmy
jej najbliższymi przyjaciółmi.
— Jej stan jest krytyczny. Zapewniam was, że nie chcecie
oglądać jej w tym stanie. — Po czym dodała: — Z resztą jestem zbyt zmęczona,
żeby teraz o tym rozmawiać. Najważniejsze, że jest bezpieczna, tak? Zaraz
przyjedzie tu mój mąż. Może on znajdzie siłę, żeby o tym pomówić.
Po tych słowach odwróciła się na pięcie i odeszła w
stronę stojącego nieopodal pojazdu. Pozostali zawiedzeni słowami, które
usłyszeli od matki dziewczyny, zastanawiali się co powinni teraz zrobić.
Dochodziła dziesiąta wieczorem, więc nie
mieli szans dostać się do środka po znajomości, bo nawet przyjaciel Jamiego,
który pracował tam jako chirurg, nie wpuściłby ich do zamkniętej sali. Jedyne
co mogli zrobić to czekać, aż pojawi się pan Cartner. Mimo odmowy ze strony
jego żony, wciąż liczyli, że z nim im się poszczęści. Weszli do izby przyjęć i
usiedli na zielonych, plastikowych krzesełkach pod ścianą. Czas dłużył się im
się w nieskończoność. Spoglądali na siebie przez chwilę, ale nie odzywali się
ani słowem.
— Czemu nie możemy do niej po prostu wejść? — zapytała, nie
oczekując odpowiedzi od przysypiającego chłopaka, Camille. — To czekanie mnie
wykańcza.
Tak jak oczekiwała, nie odpowiedział na jej pytanie,
tylko poprawił się na krześle. Oczy nadal miał przymknięte, jakby raziło go
światło szpitalnych jarzeniówek. Patrzył na kręcących się po pomieszczeniu gliniarzy.
Było ich tu kilkunastu i co chwila rozmawiali z personelem szpitala. Przejęte
tym wszystkim pielęgniarki biegały jak najęte pomiędzy chorymi, a czekającymi
na jakiekolwiek wieści ludźmi.
Marc Cartner przyjechał po dwóch godzinach od odjazdu
jego żony. Widać było, że był bardziej fizycznie wykończony niż jego partnerka.
Oczy miał podkrążone od braku snu, koszula niechlujnie wystawała mu ze spodni.
Przy wychodzeniu z domu zarzucił na siebie jedynie brązową marynarkę, żeby
pasowała do jeansów. Zamienił kilka słów z jednym z funkcjonariuszy, a potem
zwrócił się Jaimego i Camille.
— Chodźcie ze mną. — Wymusił uśmiech na swojej bladej
twarzy. — Porozmawiamy.
Ospale poszli za
nim do sali za rogiem, w której na wielkim zielonym, puchatym dywanie stała
brązowa kanapa wraz z pasującymi do niej dwoma fotelami. Przy jednej ze ścian
stała dębowa półka z książkami, a w rogu naprzeciwko stał średniej wielkości
telewizor. Światło było przyciemnione i nie raziło tak, jak w izbie przyjęć.
Pomieszczenie było przytulne, stworzone z myślą o osobach, które muszą spędzić
długi czas w szpitalu, czekając. Mężczyzna zamknął za nimi drzwi i sam usiadł
na rozkładanym krześle nieopodal wejścia.
— Wiem, że moja żona nie chciała się z wami podzielić
informacjami o naszej córce — zaczął. — To wcale nie jest przyjemna sprawa. Jessica…
Ona została odnaleziona dzisiaj rano przez funkcjonariuszy policji w Baltimore.
Nieprzytomna, cała zakrwawiona, ale żywa. Ktokolwiek jej to zrobił, nie szczędził
sobie brutalności. Ma całą pociętą twarz. Jakby przewróciła się głową w krzaki
róż, gdzie zamiast kolców były ostrza. Poza tym jest wygłodzona, odwodniona…
Lekarze mówili coś jeszcze o poważnym wstrząśnieniu mózgu, ale nie byłem na
tyle przytomny, żeby słuchać ich uważnie. To moja córka… A ja nie potrafiłem
jej pomóc przez tak długi czas.
— A policja? Co oni tu robią? — zapytała Camille.
— Pilnują jej — odpowiedział smutnym i równocześnie
wycieńczonym głosem. — Ja nie mogę na to patrzeć. Nie mogę patrzeć na to co
zrobiono mojej dziewczynce. Najbardziej boję się jej reakcji, kiedy się obudzi…
Spojrzy w lustro. Boże.
— Panie Cartner… — zaczęła dziewczyna, ale przerwał jej
Jamie.
— Kiedy będziemy mogli ją zobaczyć? — spytał oschle.
— Prawdopodobnie jak już się obudzi i ją przesłuchają. —
Przetarł dłonią łzawiące oczy. — FBI jak i miejscowa policja nie dopuści do
tego, aby ktoś inny rozmawiał z nią pierwszy. Oni muszą mieć czysty obraz tego
co powie, a może wymamrotać coś ważnego po przebudzeniu… Już sam nie wiem,
gubię się w tym. Radzę wam jechać do domu i się położyć. Jest już późno,
rodzice będą się o was martwić.
— Jesteśmy doro…
— Dziękujemy za
wszystko. — Tym razem wtrąciła się Camille. —Mógłby się pan z nami
skontaktować, kiedy się obudzi? Naprawdę się o nią martwimy.
— Powiem małżonce, żeby zadzwoniła jak cokolwiek ulegnie
zmianie. — Odpowiedział, uśmiechając się lekko w półmroku. — Przepraszam was za
takie traktowanie. Jesteśmy zmęczeni, a jedyne o czym marzymy to szybki powrót
do zdrowia naszej córki. Jessica z pewnością byłaby przeszczęśliwa, że ma
takich przyjaciół jak wy.
— Od czego są przyjaciele… — Bąknął pod nosem chłopak,
ale dziewczyna dała mu kuksańca w bok.
Na koniec uśmiechnęli się niezręcznie i wyszli nie
patrząc się na siebie. Zmęczeni wsiedli do stojącego przed szpitalem srebrnego
porsche i przez chwilę siedzieli w
bezruchu, nie odzywając się ani słowem. Po kilku minutach Cami zorientowała
się, że jej towarzysz śpi na siedzeniu obok. Nie widziała sensu w budzeniu go.
Sama również zasnęłaby w samochodzie byle nie oddalać się za bardzo od
przyjaciółki. Nagle wszystkie złe chwile, które przeszły wspólnie, zniknęły.
Teraz liczyło się tylko to co mogło być jeszcze przed nimi dwiema. Niechętnie
odpaliła auto i tym razem powoli wracała do domu. Ojciec pewnie wyrywał sobie
włosy ze strachu o nią, gdyż nie odebrała dziesięciu przychodzących od niego
połączeń. Nie obchodziło jej, czy oberwie, kiedy tylko pojawi się w progu. Na
chwilę zapomniała o sobie i o problemach, które jej dotyczyły. Wiedziała, że
musi uzbroić się w cierpliwość, bo nadchodzące wydarzenia nie będą łatwe. Była
przed nią długa droga i mnóstwo czasu, który miał uleczyć niezagojone rany.
*
Na wstępie zaznaczę, że rozdział nie jest zbetowany. Wiem, że zapewne jest w nim od groma błędów. Jeśli jakieś wyłapiecie to piszcie. Jestem z niego średnio zadowolona. W ogóle ze wszystkiego ostatnio nie jestem zadowolona, ale myślę, że to z czasem minie. Myślę, że zajmie mi to dłuższą chwilę, zanim dodam następny rozdział (najpierw ten musi zostać dopracowany). Trzymajcie się i do następnego razu!