Było słoneczne popołudnie, kiedy Camille siedziała na swoim ganku i przyglądała się biegającym po chodniku dzieciom. Zmęczona ostatnimi tragicznymi wydarzeniami i zaliczonymi resztkami sił egzaminami na studiach, spędzała wolne popołudnia przede wszystkim w domu. W większości krzątała się po pustych pomieszczeniach albo ogrodzie, gdyż obecność ojca była rzadkością - dużo pracował, a po godzinach spotykał się z kochanką. Jednak kompletna ignorancja z jego strony nie robiła na dziewczynie wrażenia. Nie liczyła, że cokolwiek się zmieni po śmierci Jessicy, mimo, że wewnętrznie potrzebowała jego miłości i czasu, którego nigdy dla niej nie miał. Jedyną pomocą były sesje z doktorem Lecterem, chociaż i one odbywały się sporadycznie.
I tak upłynęła połowa lata. Dni zlewały się w jedno, powodując, że czas leciał dla Camille bardzo szybko. Powoli jej mózg zaczął przyjmować informacje, które wypierał przez dłuższy czas: Jessica nie żyje. Jessica już nie wróci. Już nic nie będzie takie samo.
~*~
sierpień
Camille postanowiła ruszyć dalej. A przynajmniej tak jej się zdawało, że rusza dalej, zostawiając za sobą to wszystko, co spędzało jej sen z powiek przez ostatnie miesiące. Zaczęła regularnie chodzić do doktora Lectera, oczywiście za namową ojca, który nie mógł patrzeć na zamartwiającą się córkę.
- Dlatego postanawiam wrócić do pana na terapię - powiedziała Camille, siedząc naprzeciwko Hannibala Lectera. - Chcę zapomnieć. Chcę zacząć normalnie funkcjonować, czy pan mnie rozumie?
- Camille, twoja nieobecność przez ostatni miesiąc sprawiła, że mamy wiele do nadrobienia - odpowiedział jej oschle. - Musisz przychodzić systematycznie, inaczej nie będę w stanie ci pomóc. A byłaby to wielka szkoda, gdybym tego nie zrobił.
- Dobrze - odparła. - Będę przychodzić systematycznie.
Jak powiedziała, tak zrobiła. Postanowiła zaufać umiejętnością psychiatry, do którego wcześniej podchodziła z dystansem i niepokojem. W tej sytuacji jednak była zbyt słaba, żeby odmówić pomocy osoby z zewnątrz. Przyjęcie tej pomocy, spowodowało również zmianę zachowania jej ojca, który wyrażał wielką aprobatę związaną z jej współpracą z doktorem Lecterem.
- Teraz wszystko będzie już dobrze - powiedział jej pewnego dnia przy śniadaniu, które wyjątkowo jadł z nią w domu. - Znam umiejętności Hannibala, na pewno ci pomoże. Od dawna ci mówiłem, że jest specjalistą w swoim fachu.
Terapia postępowała. Małymi kroczkami Camille otwierała się przed Hannibalem, zbliżając się jednocześnie do niego. Opowiadała mu tym razem otwarcie o wszystkich emocjach, które w sobie trzymała. Zaczęła mu ufać - w końcu był on jedyną osobą, z którą mogła podzielić się tym, co ją męczyło. Nie miała większego wyboru, nie było już jej najlepszej przyjaciółki, a tylko jej czuła, że może powiedzieć wszystko.
Zbliżyła się do doktora w sposób, który momentami przekraczał granice "lekarz - pacjent" - Hannibal po skończonej sesji odwoził ją do domu, potrafił dzwonić też w dni, w które się nie widzieli. Troszczył się o nią tak, jak nikt inny tego nie robił. Camille poczuła się przez to bezpiecznie - wiedziała, że ma przy sobie osobę, która nie pozwoli na ponowne pogorszenie się jej stanu, dlatego podświadomie brnęła w coraz bliższe relacje w doktorem Lecterem.
Hannibal cieszył się z obrotu spraw, gdyż wszystko szło po jego myśli. Długo czekał na moment, w którym Camille zaufałaby mu do tego stopnia, że mógłby zacząć nią manipulować. Spodziewał się, że dogodnym momentem będzie jej stan po śmierci przyjaciółki, jednak zaskoczyło go to, że tak łatwo mógł wejść do życia dziewczyny, która do tej pory odmawiała współpracy. Wiedział, że musi zrealizować cel - pozbyć się niewygodnych wspomnień, które nosiła w swojej podświadomości, ponieważ jeśli kiedykolwiek przypomniałaby sobie wydarzenia sprzed piętnastu lat mogłyby przybrać niekorzystny obrót nie tylko dla niej samej, ale kilku innych osób.
Przyszedł wrzesień, a wraz z nim spokój, którego potrzebowała Camille. Rewolucja, która miała miała miejsce przez ostatnie miesiące, w końcu się wyciszyła i dziewczyna mogła wrócić do codziennych zajęć. Terapia również przyniosła skutki - koszmary, które ją męczyły, wyciszyły się i mogła spokojnie przesypiać noce. Skupiła się w dużym stopniu na nauce, gdyż niedługo miała zacząć drugi rok studiów lekarskich, a ledwo zaliczyła pierwszy - co nie było niczym dziwnym, egzaminy zbiegły się z kulminacyjnym punktem sprawy Jessicy. Spędzała więc czas przede wszystkim na uzupełnianiu braków wiedzy. Osiągnęła stagnację - życie powoli zaczęło się układać i to ją niezmiernie cieszyło.
Spokój, który otaczał Camille, kiedy siedziała w salonie nad notatkami, przerwał dzwonek do drzwi. Niechętnie podniosła się z kanapy i powoli podeszła do drzwi. Otworzyła je i oniemiała na widok osoby, którą zobaczyła. Był to mężczyzna, dobrze zbudowany, wysoki, brunet, a w ręku trzymał bukiet czerwonych róż.
- Cześć, Cam - powiedział cicho, widząc zdziwienie w oczach dziewczyny. - Chciałbym z tobą porozmawiać, ja...
- Nie mamy chyba o czym rozmawiać - wyszeptała, ledwie powstrzymując napływające do oczu łzy. - Dobrze o tym wiesz, Will.
- Camille - powiedział, kiedy ta chciała już zamknąć drzwi, ale przytrzymał je ręką. - Camille, ja wróciłem dla ciebie! Nie zamykaj drzwi, proszę, porozmawiaj ze mną!
- Will, nie mam ochoty z tobą rozmawiać - rzuciła tym razem gniewnie. - Zniknąłeś z mojego życia, zostawiając wielką dziurę w moim sercu, a teraz czego oczekujesz? Wybaczenia? Czekałam na ciebie, ale sam wiesz jak to wyglądało. Masz priorytety, rozumiem, ale najwidoczniej ja nigdy nim nie byłam. - Jej głos drgnął, kiedy wymówiła ostatnie słowa. - Will, ja... Ja nie mogę tego teraz robić, nie potrafię z tobą teraz o tym rozmawiać.
- Wróciłem i nie zamierzam nigdzie zniknąć, Cam - powiedział i delikatnie musnął jej dłoń, którą przytrzymywała drzwi. - Wiem, nie powinienem się tu pokazywać bez zapowiedzi, ale musiałem cię zobaczyć. Nawet nie wiesz jak mi było ciężko bez ciebie.
- Ja naprawdę nie mam ochoty rozmawiać o tym teraz - powiedziała tym razem spokojniej. - Od czasu twojego wyjazdu dużo rzeczy się zmieniło i... Teraz pojawiasz się przed moimi drzwiami i uwierz, naprawdę nie polepszasz tym niczego.
- Spotykasz się z kimś? - zapytał pretensjonalnym głosem. - Camille, jeśli o to chodzi to...
- Nie, Will, nie spotykam się z nikim - przerwała mu. - Po prostu miało miejsce tyle rzeczy, szczególnie w ostatnim czasie, że chciałabym odpocząć, zanim znowu wszystko zacznie się komplikować. Potrzebuję czasu, muszę wszystko przemyśleć i poukładać sobie na nowo.
Will milczał. Jednocześnie w jego oczach pojawił się cień ulgi, związany z wiadomością, że Camille nie zdążyła znaleźć sobie nikogo na jego miejsce. Patrzył na nią błagalnym wzrokiem, jakby oczekiwał, że Camille cofnie wypowiedziane słowa i rzuci mu się na szyję ze szczęścia, że go widzi. Ten moment jednak nie nastąpił, więc smutnym głosem zapytał dziewczynę:
- Przyjmiesz chociaż kwiaty?
- Przyjmę - powiedziała i wzięła bukiet do ręki. - Są bardzo ładne. Dziękuję.
- Zadzwoń, proszę - uśmiechnął się niepewnie zachęcony jej komplementem. - Bardzo mi zależy na rozmowie z tobą. Nie odpuszczę, Cam.
- Dzień dobry - męski głos dobiegł ich uszu i na horyzoncie pojawił się Thomas Madsen. - Camille, co tu się dzieje?
- Witam, panie Madsen - powiedział Will, odsuwając się od progu drzwi. - Miło pana widzieć.
- Will, ciebie również miło widzieć - odparł kurtuazyjnie. - Jeśli mogę spytać, co tutaj robisz? Myślałem, że wyjechałeś ze stolicy już jakiś czas temu. Jak praca?
- Dokładnie półtora roku temu, proszę pana.
- Tak, tak, możliwe - mruknął pod nosem. - To co tutaj robisz?
- Właściwie to wróciłem na stałe, niedawno dostałem telefon, że zwolniła się tutaj posada, a tamta praca nie satysfakcjonowała mnie tak bardzo jak poprzednia, więc od razu spakowałem się i pojechałem na lotnisko. Przyjechałem do Waszyngtonu z samego rana, musiałem jeszcze załatwić kilka spraw. Myślałem, że ktoś pana poinformował, że wracam. W końcu znowu będziemy współpracownikami.
- A, tak, kompletnie wyleciało mi to z głowy. - Spojrzał na Willa, a potem na bukiet czerwonych róż trzymanych przez Camille. - Słońce, skąd te kwiaty?
- Byłam dzisiaj na spacerze i kiedy zobaczyłam je w kwiaciarni, nie mogłam się oprzeć. - Wyprzedziła swoją odpowiedzią chłopaka, który zmieszał się, gdy usłyszał pytanie jej ojca. - Wiesz przecież, że uwielbiam róże! Akurat weszłam do domu, gdy zadzwonił dzwonek i nie zdążyłam odstawić ich do wazonu. Will chciał się z tobą przywitać i chwilkę pogawędziliśmy.
- Tak, właśnie - dodał Will, popierając kłamstwo Camille. - Skoro już to zrobiłem, to nie będę zajmował już państwu więcej czasu. Mam nadzieję, że widzimy się w poniedziałek w pracy. Do widzenia.
- Do widzenia, Will - odparł Thomas, kiedy ten już oddalał się od ich domu. - Spojrzał na Camille z niedowierzaniem i zapytał: - Naprawdę lubisz róże?
- Tak, tato - odpowiedziała oschle. - Gdybyś nie był tak zaabsorbowany pracą albo Dianą, zauważyłbyś to.
Nie odpowiedział, a Camille poszła do kuchni, ignorując stojącego w drzwiach ojca. Czuła się zmieszana - myślała, że ten rozdział jej życia zakładający obecność Will'a, już nie wróci. Przez ponad rok jego nieobecności wypierała wszelkie myśli i uczucia, które powracały do niej od czasu do czasu. Jednak kiedy go zobaczyła wszystko się zmieniło. Mimo złości i gniewu, poczuła też małą iskierkę szczęścia w sobie.
Odstawiła kwiaty na stolik w salonie i usiadła wygodnie na kanapie, przykrywając się czerwonym kocem. Zmęczona natłokiem informacji, którymi została obarczona, zamknęła oczy i zasnęła.
***
Cześć :) Po taaaakim długim czasie stagnacji na blogu wracam z rozdziałami (Ci, którzy są z wattpada mogli je przeczytać już dawno temu!). Ile się zmieniło przez ten rok... Sama sobie betuję, a raczej staram się pisać w miarę składnie i po polsku ;), jestem już po maturach i mam najdłuższe wakacje w życiu. No oczywiście nie zamierzam ich przesiedzieć całych w domu, ale mam wielką ochotę na pisanie.. Jednak to jest coś bez czego nie mogę żyć. Jestem w trakcie pisania już następnego rozdziału, pewnie na dniach go skończę, więc dodam tutaj i oczywiście na WATTPAD, więc jeśli macie tam konto to klikajcie (link w menu), bo tam naprawdę... Jeśli pojawia się coś, to tam będzie najpierw.
Buźka :)