2 lata wcześniej…
Jesień
Kto
powiedział, że czas leczy rany, bardzo się pomylił. Nie leczy. Czasami tylko
można znaleźć jakiś przedmiot, który odciągnie uwagę od trapiących nas
wspomnień. Wracamy do nich mimo wielkiego bólu przy każdej okazji. Czasami
lepiej, a czasami gorzej udaje nam się ukrywać grymas na twarzy z którym
budzimy się każdego dnia. Każdy cierpi. Każdy niesie swój krzyż, cierpienie,
które jest nieodłączną przywarą życia. Najważniejsze jest to, jak poradzimy
sobie z czymś co wywarło wpływ na nasze życie.
Mój
ojciec, Thomas od śmierci matki nie potrafił poradzić sobie z jej stratą. Mi
było łatwiej. Miałam tylko pięć lat, kiedy od nas odeszła. Pamiętam, że nie
rozumiałam co się właściwie stało. Tata też trzymał się przez pierwsze lata,
starając się, abym jak najmniej odczuła jej brak. Dla mnie była aniołkiem,
kimś, kto patrzy na mnie z góry i strzeże na każdym kroku. Taki obraz miałam do
moich piętnastych urodzin, kiedy naprawdę zaczęłam odczuwać jej brak.
Dorastanie dało mi w kość i mimo wielkiej miłości ze strony ojca, nie mógł
pomóc mi tak dobrze jak zrobiłaby to mama. W końcu był tylko mężczyzną,
skrzywdzonym przez okrutny los. Pozbawiony miłości swojego życia był bezbronny,
zagubiony w wielkim świecie, który po czasie zaczął go przytłaczać. Odczekawszy
rok ojciec zaangażował się we współpracę z FBI. Trafił na moment, kiedy
potrzebowali dobrego koronera. Spędzał dnie w pracy, często zostawiając mnie
samą lub z opiekunką. Powtarzał, że żywi wielką nadzieję, że kiedyś pójdę w
jego ślady i zostanę równie dobrym lekarzem co on.
—
Wyglądasz oszołamiająco — powiedział, kiedy pojawiłam się na progu salonu.
—
Naprawdę muszę iść z tobą na to przyjęcie? — zapytałam, licząc, że może jeszcze
zmieni swoje zdanie. — Nie wiem, czy towarzystwo gliniarzy jest dla mnie
odpowiednie.
—
To nie gliniarze tylko agenci — rzucił, po czym wstał z kanapy. Szybkim ruchem
poprawił zagniecioną marynarkę od garnituru, którą miał na sobie. — Tak, musisz
ze mną iść. Masz osiemnaście lat, mogłabyś nie zachowywać się jak małe dziecko.
Głośno
westchnęłam. Tylko tego brakowało, żebym spędziła piątkowy wieczór z ludźmi,
których nawet nie kojarzę. Niechętnie wyjęłam brązowy płaszczyk z szafy i
zarzuciłam go na siebie. Spojrzałam w lustro stojące przy wejściu. Prosta, ciemnozielona
sukienka komponowała się z wierzchnim odzieniem wręcz idealnie. Postanowiłam
nie dodawać sobie dodatkowych centymetrów, więc włożyłam na nogi najzwyklejsze
czarne balerinki. Zakręciłam włosy, nawet pomalowałam się mocniej. Wszystko,
żeby dobrze wypaść przy tacie.
—
Jesteś gotowa?
—
Bardziej nie mogłabym być.
Dwie
godziny spędziłam na witaniu się z każdym z współpracowników ojca.
Najwidoczniej pracowali ze sobą od samego początku jego kariery, gdyż większość
z nich witało mnie słowami „To ty jesteś
tą małą dziewczynką, która dawno temu przychodziła z tatusiem do pracy”.
Uśmiechałam się niezręcznie, rzucałam w zamian „Bardzo miło panią/pana poznać”, a potem wyłączałam się z dalszych
konwersacji.
Ta
impreza zaczęła mnie przytłaczać. Wszyscy byli bardzo formalni i wręcz
sztucznie mili. Jeśli tak funkcjonuje całe FBI, a nie tylko oddział mojego ojca
to ta praca jest jedną wielką grą pozorów. Wszyscy przejęci pracą jakby życie
po za nią nie istniało. Ciągłe rozmowy o niedokończonych sprawach i tych
bieżących, o morderstwach z zimną krwią i nieodnalezionym oprawcą sprawiły, że
miałam już kompletnie dość dołowania się tego dnia. W pewnym momencie
przeprosiłam tatę i poszłam zamówić sobie coś do picia. Od słuchania ich
dyskusji zaschło mi w gardle.
—
Co dla ciebie, ślicznotko? — zapytał mnie młody barman przy barze. Wyglądał na
jednego z tych mężczyzn, którzy nie stronią od komplementów. Zmierzył mnie
wzrokiem i uśmiechnął się. — Niedługo kończę pracę, może wyskoczymy gdzieś
razem?
—
Ta panienka jest ze mną, Steve. — Usłyszałam znajomy głos za plecami. — Zapewne
nigdzie z tobą nie wyskoczy, ale nadal możesz podać nam whiskey z lodem.
— Will — powiedziałam, kiedy objął mnie
od tyłu i położył głowę na moim prawym ramieniu. — Mój tata tu jest i zapewne
nie byłby zadowolony, gdyby zobaczył, że mnie obściskujesz.
— Ja się tylko przytulam — odparł. —
Obściskiwanie zostawimy na bardziej prywatny moment. Jak mija ci wieczór?
— Szczerze? Jest okropnie —
odpowiedziałam, głaszcząc jego splecione na moim brzuchu dłonie. — Myślałam, że
cię nie będzie. W końcu mówiłeś, że nie lubisz takich imprez. W ogóle myślałam,
że chcesz odpocząć od bieżących spraw…
— Przyszedłem tu dla ciebie, żeby
umilić ci wieczór. — Zamruczał mi do ucha. — Najchętniej zabrałbym cię stąd,
ale wiem, że nie dasz się przekonać.
—
Will, jak miło widzieć, że zapoznałeś się już z moją córką. — Usłyszałam
podniesiony ton głosu ojca. Odskoczyłam od mojego towarzysza, który zapewne
zauważył wcześniej zbliżającego się stróża i trzymał ręce przy sobie. —
Camille, wiedziałaś, że to nasz nowy profiler?
— Obiło mi się o uszy. — Posłałam
zalotny uśmiech Willowi. Dziwnym trafem na mojej twarzy nie pojawił się
rumieniec, więc postanowiłam rozegrać to niezręczne spotkanie chłodno. Nie
byłam w stanie oznajmić tacie, że jego nowy współpracownik jest mężczyzną, z
którym spotykam się bez jego wiedzy. — W gruncie rzeczy słyszałam, że Will nie
jest takim nowym pracownikiem. Ma już za sobą kilka spraw.
— No tak, tak… — powiedział
beznamiętnie. — Zastanawiałem się, czy możesz wrócić sama? Przed chwilą dostałem telefon, że potrzebują
mnie natychmiast w pracy. Dam ci na taksówkę, jedź prosto do domu…
— Nie ma sprawy...
— Jeśli mi pan pozwoli, panie
Madsen, chętnie podwiozę Camille do domu. Z resztą i tak miałem już wychodzić.
— Zaoferował Will.
— Mógłbyś? — zapytał z nutką ulgi w
głosie. — Graham, tylko prosto do domu.
Will wysłuchał prośby mojego ojca i
zawiózł mnie od razu do domu. Zaparkował swojego czarnego pickup’a trochę
dalej, bo zdecydował, że mały spacer dobrze nam zrobi. Była już pierwsza, więc
mogliśmy spokojnie iść przytuleni do siebie, bez obaw, że ktoś nas zobaczy.
Spokojne dzielnice miały to do siebie, że mieszkańcy chodzili spać bardzo
wcześnie. Kiedy byliśmy już na ganku, uraczył mnie namiętnym pocałunkiem i
głębokim spojrzeniem w oczy.
— Nie chcę cię zostawiać — szepnął,
przytulając mnie jeszcze bardziej do siebie. — Wiem, że twój ojciec nie…
— Wiedziałam, że nie parkujesz
samochodu tak daleko, żeby się ze mną przejść — przerwałam mu. — Przecież to
byłoby podejrzane, gdyby tata zobaczył samochód swojego współpracownika przed
własnym domem. Jakoś musisz się wyślizgnąć niepostrzeżony, co nie?
— Sherlocku, gratuluję zdolności dedukcji.
— Wejdź — powiedziałam i otworzyłam drzwi. — On
i tak nie wróci do rana.
*
Jakim cudem dodaje dwa epizody w tak krótkim czasie? Matko Bożenko, jak nie ja. A może dlatego, że są przeciętne i jakimś trafem łatwiej jest skonstruować takie krótkie rozdzialiki, które mimo, że są ze sobą powiązane mają dziwną chronologię. Jutro poniedziałek, czy ktoś w ogóle z tego faktu może się cieszyć? Niedziele są okropne.
Może zawiesiłaś, może czytam od połowy, ale skomentuję skoro przeczytałam :o
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba :)
O, no to już trochę bardziej rozumiem, czemu ojciec Camille może mieć coś przeciwko temu związkowi. A z drugiej strony co to za różnica, czy Will pracuje w tym samym miejscu, co ojciec dziewczyny, czy nie? Jeżeli Camille tak się obawia powiedzieć o tym związku, to jej ojciec musi być niezbyt przyjazną osobą. Wydaje mi się, że mimo wszystko nie jest zły, po prostu życie bardzo go skrzywdziło i nie potrafił sobie poradzić ze stratą żony. Na początku bardzo się starał, a potem w końcu nie dał rady i się poddał. Szkoda tylko, że po części próbuje wyładowywać na córce i jest dla niej nieprzyjemny, a czasem po prostu oschły.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
teorainn
smiertelny-pocalunek