Epizod drugi: Dwa razy whiskey z lodem



2 lata wcześniej…

Jesień

Kto powiedział, że czas leczy rany, bardzo się pomylił. Nie leczy. Czasami tylko można znaleźć jakiś przedmiot, który odciągnie uwagę od trapiących nas wspomnień. Wracamy do nich mimo wielkiego bólu przy każdej okazji. Czasami lepiej, a czasami gorzej udaje nam się ukrywać grymas na twarzy z którym budzimy się każdego dnia. Każdy cierpi. Każdy niesie swój krzyż, cierpienie, które jest nieodłączną przywarą życia. Najważniejsze jest to, jak poradzimy sobie z czymś co wywarło wpływ na nasze życie.

Mój ojciec, Thomas od śmierci matki nie potrafił poradzić sobie z jej stratą. Mi było łatwiej. Miałam tylko pięć lat, kiedy od nas odeszła. Pamiętam, że nie rozumiałam co się właściwie stało. Tata też trzymał się przez pierwsze lata, starając się, abym jak najmniej odczuła jej brak. Dla mnie była aniołkiem, kimś, kto patrzy na mnie z góry i strzeże na każdym kroku. Taki obraz miałam do moich piętnastych urodzin, kiedy naprawdę zaczęłam odczuwać jej brak. Dorastanie dało mi w kość i mimo wielkiej miłości ze strony ojca, nie mógł pomóc mi tak dobrze jak zrobiłaby to mama. W końcu był tylko mężczyzną, skrzywdzonym przez okrutny los. Pozbawiony miłości swojego życia był bezbronny, zagubiony w wielkim świecie, który po czasie zaczął go przytłaczać. Odczekawszy rok ojciec zaangażował się we współpracę z FBI. Trafił na moment, kiedy potrzebowali dobrego koronera. Spędzał dnie w pracy, często zostawiając mnie samą lub z opiekunką. Powtarzał, że żywi wielką nadzieję, że kiedyś pójdę w jego ślady i zostanę równie dobrym lekarzem co on.

— Wyglądasz oszołamiająco — powiedział, kiedy pojawiłam się na progu salonu. 

— Naprawdę muszę iść z tobą na to przyjęcie? — zapytałam, licząc, że może jeszcze zmieni swoje zdanie. — Nie wiem, czy towarzystwo gliniarzy jest dla mnie odpowiednie. 

— To nie gliniarze tylko agenci — rzucił, po czym wstał z kanapy. Szybkim ruchem poprawił zagniecioną marynarkę od garnituru, którą miał na sobie. — Tak, musisz ze mną iść. Masz osiemnaście lat, mogłabyś nie zachowywać się jak małe dziecko. 

Głośno westchnęłam. Tylko tego brakowało, żebym spędziła piątkowy wieczór z ludźmi, których nawet nie kojarzę. Niechętnie wyjęłam brązowy płaszczyk z szafy i zarzuciłam go na siebie. Spojrzałam w lustro stojące przy wejściu. Prosta, ciemnozielona sukienka komponowała się z wierzchnim odzieniem wręcz idealnie. Postanowiłam nie dodawać sobie dodatkowych centymetrów, więc włożyłam na nogi najzwyklejsze czarne balerinki. Zakręciłam włosy, nawet pomalowałam się mocniej. Wszystko, żeby dobrze wypaść przy tacie.
— Jesteś gotowa?

— Bardziej nie mogłabym być.

Dwie godziny spędziłam na witaniu się z każdym z współpracowników ojca. Najwidoczniej pracowali ze sobą od samego początku jego kariery, gdyż większość z nich witało mnie słowami „To ty jesteś tą małą dziewczynką, która dawno temu przychodziła z tatusiem do pracy”. Uśmiechałam się niezręcznie, rzucałam w zamian „Bardzo miło panią/pana poznać”, a potem wyłączałam się z dalszych konwersacji. 

Ta impreza zaczęła mnie przytłaczać. Wszyscy byli bardzo formalni i wręcz sztucznie mili. Jeśli tak funkcjonuje całe FBI, a nie tylko oddział mojego ojca to ta praca jest jedną wielką grą pozorów. Wszyscy przejęci pracą jakby życie po za nią nie istniało. Ciągłe rozmowy o niedokończonych sprawach i tych bieżących, o morderstwach z zimną krwią i nieodnalezionym oprawcą sprawiły, że miałam już kompletnie dość dołowania się tego dnia. W pewnym momencie przeprosiłam tatę i poszłam zamówić sobie coś do picia. Od słuchania ich dyskusji zaschło mi w gardle.

— Co dla ciebie, ślicznotko? — zapytał mnie młody barman przy barze. Wyglądał na jednego z tych mężczyzn, którzy nie stronią od komplementów. Zmierzył mnie wzrokiem i uśmiechnął się. — Niedługo kończę pracę, może wyskoczymy gdzieś razem?

— Ta panienka jest ze mną, Steve. — Usłyszałam znajomy głos za plecami. — Zapewne nigdzie z tobą nie wyskoczy, ale nadal możesz podać nam whiskey z lodem.

            — Will — powiedziałam, kiedy objął mnie od tyłu i położył głowę na moim prawym ramieniu. — Mój tata tu jest i zapewne nie byłby zadowolony, gdyby zobaczył, że mnie obściskujesz.

            — Ja się tylko przytulam — odparł. — Obściskiwanie zostawimy na bardziej prywatny moment. Jak mija ci wieczór?

            — Szczerze? Jest okropnie — odpowiedziałam, głaszcząc jego splecione na moim brzuchu dłonie. — Myślałam, że cię nie będzie. W końcu mówiłeś, że nie lubisz takich imprez. W ogóle myślałam, że chcesz odpocząć od bieżących spraw…

            — Przyszedłem tu dla ciebie, żeby umilić ci wieczór. — Zamruczał mi do ucha. — Najchętniej zabrałbym cię stąd, ale wiem, że nie dasz się przekonać.

              Will, jak miło widzieć, że zapoznałeś się już z moją córką. — Usłyszałam podniesiony ton głosu ojca. Odskoczyłam od mojego towarzysza, który zapewne zauważył wcześniej zbliżającego się stróża i trzymał ręce przy sobie. — Camille, wiedziałaś, że to nasz nowy profiler?

            — Obiło mi się o uszy. — Posłałam zalotny uśmiech Willowi. Dziwnym trafem na mojej twarzy nie pojawił się rumieniec, więc postanowiłam rozegrać to niezręczne spotkanie chłodno. Nie byłam w stanie oznajmić tacie, że jego nowy współpracownik jest mężczyzną, z którym spotykam się bez jego wiedzy. — W gruncie rzeczy słyszałam, że Will nie jest takim nowym pracownikiem. Ma już za sobą kilka spraw.

            — No tak, tak… — powiedział beznamiętnie. — Zastanawiałem się, czy możesz wrócić sama?  Przed chwilą dostałem telefon, że potrzebują mnie natychmiast w pracy. Dam ci na taksówkę, jedź prosto do domu…

             — Nie ma sprawy...

            — Jeśli mi pan pozwoli, panie Madsen, chętnie podwiozę Camille do domu. Z resztą i tak miałem już wychodzić. — Zaoferował Will. 

            — Mógłbyś? — zapytał z nutką ulgi w głosie. — Graham, tylko prosto do domu.
            
 
            Will wysłuchał prośby mojego ojca i zawiózł mnie od razu do domu. Zaparkował swojego czarnego pickup’a trochę dalej, bo zdecydował, że mały spacer dobrze nam zrobi. Była już pierwsza, więc mogliśmy spokojnie iść przytuleni do siebie, bez obaw, że ktoś nas zobaczy. Spokojne dzielnice miały to do siebie, że mieszkańcy chodzili spać bardzo wcześnie. Kiedy byliśmy już na ganku, uraczył mnie namiętnym pocałunkiem i głębokim spojrzeniem w oczy.

            — Nie chcę cię zostawiać — szepnął, przytulając mnie jeszcze bardziej do siebie. — Wiem, że twój ojciec nie…

            — Wiedziałam, że nie parkujesz samochodu tak daleko, żeby się ze mną przejść — przerwałam mu. — Przecież to byłoby podejrzane, gdyby tata zobaczył samochód swojego współpracownika przed własnym domem. Jakoś musisz się wyślizgnąć niepostrzeżony, co nie?

            — Sherlocku, gratuluję zdolności dedukcji.

            — Wejdź — powiedziałam i otworzyłam drzwi. — On i tak nie wróci do rana.

*
Jakim cudem dodaje dwa epizody w tak krótkim czasie? Matko Bożenko, jak nie ja. A może dlatego, że są przeciętne i jakimś trafem łatwiej jest skonstruować takie krótkie rozdzialiki, które mimo, że są ze sobą powiązane mają dziwną chronologię. Jutro poniedziałek, czy ktoś w ogóle z tego faktu może się cieszyć? Niedziele są okropne.

2 komentarze:

  1. Może zawiesiłaś, może czytam od połowy, ale skomentuję skoro przeczytałam :o
    Bardzo mi się podoba :)

    OdpowiedzUsuń
  2. O, no to już trochę bardziej rozumiem, czemu ojciec Camille może mieć coś przeciwko temu związkowi. A z drugiej strony co to za różnica, czy Will pracuje w tym samym miejscu, co ojciec dziewczyny, czy nie? Jeżeli Camille tak się obawia powiedzieć o tym związku, to jej ojciec musi być niezbyt przyjazną osobą. Wydaje mi się, że mimo wszystko nie jest zły, po prostu życie bardzo go skrzywdziło i nie potrafił sobie poradzić ze stratą żony. Na początku bardzo się starał, a potem w końcu nie dał rady i się poddał. Szkoda tylko, że po części próbuje wyładowywać na córce i jest dla niej nieprzyjemny, a czasem po prostu oschły.

    Pozdrawiam
    teorainn
    smiertelny-pocalunek

    OdpowiedzUsuń